Lofoty – Tromsø-wrota Arktyki

A i O: I nadszedł ten dzień, który ciągle odwlekałyśmy – czas ruszać dalej. Pobudka, pakowanie plecaków i wielkie pożegnalne śniadanie, które przygotowała dla nas Aina. Tyle smakołyków, pyszna, aromatyczna kawa – czeka nas jazda samochodem z pełnymi żołądkami, a jeszcze poprzedniego wieczora obiecywałyśmy sobie koniec obżarstwa. Czas na pożegnalną fotkę i odjazd. Tego dnia spory kawałek trasy odbędziemy z Jimmy i Trygve, którzy podrzucą nas do oddalonego o 270km Bjerkvik.

DSC_1933

A: Przygoda na Lofotach powoli dobiegała końca. Dla nas to miejsce to coś znacznie więcej niż malownicze scenerie zapierające dech w piersiach, to cudowni ludzie, których tu poznałyśmy i którzy w tak wspaniały sposób nas ugościli.

O: Nie sądziłam, że tak bardzo będę przeżywać rozstanie z tą rodziną. Fala goryczy uderzyła we mnie dopiero w samochodzie. Kiedy tak jechaliśmy w kierunku Bjerkvik, moje gardło ściskało się coraz mocniej z każdym kilometrem, z jakim oddalałyśmy się od Liland. Szczerze mówiąc, po raz ostatni czułam się w taki sposób, kiedy w czasach podstawówki wracałam z obozu sportowego. Zalałam wtedy łzami cały autobus. Teraz na szczęście udało mi się powstrzymać powódź. Na dodatek wyczerpanie fizyczne i nadmiar emocji tak mnie zmęczyły, że przespałam przejazd tunelem podwodnym. Co za radość w całym tym nieszczęściu 😉 Pierwszy taki przejazd w drodze ze Stavanger do Bergen stanowczo mi wystarczył. Mam też nadzieję, że wszelkie inne tunele podwodne w moim życiu uda mi się ominąć szerokim łukiem, albo po prostu przespać. Polecam. To całkiem dobry sposób na ominięcie tej nieznośnej zmiany ciśnienia 😀

DSC_1931

A i O: Kilkugodzinna podróż do Bjerkvik minęła nam szybko i przyjemnie na rozmowie oraz słuchaniu bajek po norwesku 🙂 A w Bjerkvik spędziłyśmy dosłownie przerwę na obiad.

O:Żebyśmy się dobrze zrozumieli – obiad na chodniku 😀 Czyli Wasa z pomidorem, a nie tam żadne jedzenie na talerzu za pomocą sztućców, przy stole, jak cywilizowani ludzie 😀

A: Posiliłyśmy się,  ustawiłyśmy przy drodze, wyciągnęłyśmy ręce do łapania stopa i… już po chwili zatrzymał się bus, którym jechało czterech Portugalczyków.

A: Wsiadłyśmy na sam tył busa i przysłuchiwałyśmy się z zaciekawieniem rozmowie naszych towarzyszy w ich języku ojczystym. Na początku wymieniliśmy oczywiście parę uprzejmości po angielsku jednak już po chwili grupka kontynuowała swoją rozmowę po portugalsku. A nam zupełnie to nie przeszkadzało, obydwie potrzebowałyśmy chwili, żeby sobie poukładać plan na nadchodzące dni. Naszym celem było dotarcie jeszcze tego samego dnia do Tromsø, z Portugalczykami miałyśmy przejechać kilkadziesiąt kilometrów, pozostawał nam więc do pokonania jeszcze całkiem spory kawałek. Postanowiłam jednak nie myśleć na zapas i po prostu rozsiąść się wygodnie tak jak Sklorz i zrelaksować.

O: Chiiilllllll 😀

A: Nie minęło 10 sekund od tego postanowienia kiedy kierowca busa przemówił po polsku tymi słowami: „Chcesz piwo?” Normalną reakcją byłoby zaskoczenie, że zna polski i zastanawianie się skąd, jednak spontaniczność wygrała i odpowiedziałam tylko: „A mogę? Jeśli tak, to chętnie!” Po chwili obie z Olą dostałyśmy po puszeczce Heinekena. Jak się okazało kierowca pracuje z wieloma Polakami i zna kilka przydatnych zwrotów w naszym języku.

O: No, mnie tak zatkało, że na początku wydawało mi się, że źle zrozumiałam gościa częstującego nas piwem. Na szczęście Wnukowa wykazała się zimną krwią i spostrzegawczością 😀 Właściwie z nas dwóch, to Alicja jest tą szybszą i inteligentniejszą 😀 W każdym bądź razie błogosławiłam ją za to, kiedy już trzymałam puszeczkę zimnego, złotego napoju w zmarzniętych dłoniach.

WP_20150719_004
Wasze zdrowie 😉

A i O: Z Portugalczykami rozstałyśmy się 160 km od Tromsø.  Już po chwili znalazłyśmy idealne miejsce do dalszego łapania stopa, kierowcy mogli bez problemu zjechać do zatoczki.

O: Tak 🙂 Stałyśmy sobie przy drodze E8 spokojne i zadowolone, bo miałyśmy dobry czas. Kiedy tak próbowałyśmy dorwać jakąś okazję, zza naszych pleców nadjechał camper. Kierowcą był leciwy Pan, który dawał nam znaki, ze zjeżdża na parking, przy którym stoimy. Trochę zgłupiałam. W sumie całkiem mnie to rozbawiło. Pomyślałam sobie: „No luzik, jedźcie na parking. Przecież jest dla wszystkich. Ale jak chcecie nas zabrać ze sobą, to serdecznie dziękujemy, bo jedziemy w przeciwnym kierunku”. No i stałam taka niewzruszona przy drodze. A camper zajechał na parking. Na szczęście Wnukowa ZNOWU była czujna i zauważyła, że staruszkowie przejeżdżali obok nas znacznie wcześniej, a teraz po nas wrócili 😀

A: Koleina fajna para na naszej drodze. Co prawda za dużo z nimi nie porozmawiałyśmy ze względu na barierę językową, ale cisza i wspólna jazda potrafi nieźle złączyć ludzi. Po drodze zrobiliśmy mały postój i pooglądać lokalne rzemiosło.

DSC_1940DSC_1947DSC_1943

A i O: Dojeżdżając do Tromsø nasi Francuzi opowiedzieli o swoim planie podróży i zaproponowali nam przyłączenie się do nich- ich celem, po dwóch dniach spędzonych w Tromsø, była dalsza podróż na Północ, miasto Alta a później Nordkapp. Gdyby nie to, że musiałyśmy wrócić do Polski pod koniec lipca, a podróżując autostopem ciężko zaplanować ile km uda się przebyć danego dnia, na pewno zgodziłybyśmy się bez wahania.

DSC_1987

A i O: Mimo najszczerszych chęci nie udało nam się znaleźć noclegu na couchsurfingu więc postanowiłyśmy zatrzymać się na dwie noce w Smarthotelu.

O: Osobiście byłam bardzo zadowolona z obrotu spraw, ponieważ trochę się pochorowałam podczas ostatniego spaceru na Lofotach i miło było wygrzać kości w świeżej, pachnącej pościeli. A hostelem byłam oczarowana i to nie tylko dlatego, że napis na ścianie w naszym pokoju mówił, że jestem smart 😛 Ale również dlatego, że hostel ten miał najwyższy standard spośród hosteli, w których mogłam kiedykolwiek nocować.

4

DSC_2026

A: Dla mnie nie była to pierwsza wizyta w Tromsø – rok wcześniej biegłam tutaj maraton Midnight Sun Marathon i zakochałam się w tym mieście. Tromsø dla biegaczy to miejsce, w którym mają możliwość przebiegnięcia 42 km 195 m w czasie dnia polarnego oraz 21 km 97,5m w czasie nocy polarnej. Midnight Sun Marathon odbywa się w przedostatnią sobotę czerwca (start o godzinie 20:30), natomiast Polar Night Halfmarathon organizowany jest na początku stycznia (start o godzinie 15:00). Wprawdzie do Tromsø nie przyjeżdża się po życiówkę, trasa jest wymagająca, ale po niesamowite przeżycia, jakie gwarantuje malownicza sceneria. Tak więc gorąco polecam i odsyłam zainteresowanych do strony organizatora: http://www.msm.no

O: Pomimo długiej podróży, przeziębienia i zmęczenia Alicja przelała na mnie całą swoją motywację, ściągnęła z wyra i oprowadziła po mieście. Miło się patrzy na człowieka, który z radością wraca do miejsca, w którym znajdował się już wcześniej i chce się podzielić swoimi wspomnieniami 🙂 Nie zwiedzałyśmy długo, ale Alicja koniecznie chciała odwiedzić most prowadzący do miasta. Ah te sentymenty i wspomnienia! Jednak doskonale ją zrozumiałam, kiedy dotarłyśmy na miejsce i mogłyśmy podziwiać widoki rozpościerające się po obu stronach 2 km konstrukcji!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

6

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

8

nowe2

O i A: No właśnie. Ale tak właściwie to co to za miasto i jakie oferuje atrakcje? Mimo tego, że Tromso jest położone 350 km za kołem podbiegunowym, tamtejszy klimat jest stosunkowo łagodny. Wszystko dzięki prądowi Północnoatlantyckiemu. Jest to siódme co do wielkości miasto w Norwegii, największe na północy. Znajdująca się tam zabudowa jest w dużej mierze drewniana i pochodzi z XIX wieku. Zabawne jest to, że w Tromso mieści się najdalej położony na północ uniwersytet (chciałam tu przyjechać na Erasmusa, ale moi dobrzy znajomi wybili mi ten pomysł z głowy, sugerując, że zamarznę; faktycznie było to dość nieprzemyślane z mojej strony i w efekcie końcowym wyjechałam na południe Europy 😀 ). Ale wracając do tematu! Oprócz uniwersytetu można tu również znaleźć najbardziej wysuniętą na północ katedrę protestancką, najbardziej północnego w Europie Burger Kinga (heheszki) oraaaaaz najbardziej wysunięty na północ na świecie browar. Browar Mack (Mack Ølbryggeri), został założony w 1877 roku. Produkuje kilka gatunków piwa w tym Mack Pilsner, Isbjørn, Haakon, a także parę rodzajów ciemnego piwa. Oczywiście miałyśmy specjalnie odłożone korony na zakup powyższych trunków. Nie omieszkałyśmy spróbować paru smaków w hostelowym zaciszu. Polecamy z czystym sercem!

DSC_2032

O: Ach! Zapomniałabym o kinie!

IMG_2223

A: No właśnie! To tutaj znajduje się najstarsze kino północnej Europy (z 1915 roku) i do tego wciąż działające.

A: Drugiego dnia pozwoliłyśmy sobie na komfort leniwego poranka, celebrowania śniadania w hostelu aby później odbyć kilkugodzinny spacer po wyspie.

O: Celebrowałyśmy i degustowałyśmy 🙂 Smart Hostel stanowczo nie skąpi pieniędzy na śniadania. W menu można było znaleźć zarówno ciepłe posiłki, jak i zimne. Pieczywo, surówki, typowo norweskie przysmaki na kanapki, a także owoce, musli, jogurty. Spośród napojów można było wybierać pomiędzy standardową kawą lub herbatą, albo wodą z cytryną i miętą lub wodą z pomidorem. Co kto lubi, Do wyboru do koloru 🙂

WP_20150720_001

A:Najpierw udałyśmy się do Jeziora Prestvannet i zakumplowywałyśmy się z sympatycznymi kaczkami.Jezioro znajduje się na terenie parku ornitologicznego.

O: Kaczki były super! Osobiście polecam to miejsce wszystkim wielbicielom upierzonych stworzonek.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA14IMG_2237

A: Ta powyżej miała taki niespokojny wzrok… Była lekko creepy, ale mimo to wyglądała na przyjaźnie nastawioną. Nie można nikogo oceniać po wyglądzie, prawda?

O: Po wyciszeniu w parku ornitologicznym ruszyłyśmy w dalszą drogę. Miałyśmy ambitny plan, aby obejść miasto dookoła wzdłuż nadbrzeża. Niestetyyyy, lata już nie te, poza tym czułam w kościach przeziębienie, dlatego skapitulowałyśmy w połowie drogi i przecięłyśmy trasę przez las. I nie żałowałyśmy 🙂

121315

O: A potem przechadzałyśmy się wolnym krokiem po mieście, w którym panuje przyjazna atmosfera. Tam też poszłyśmy na przepyszną pizzę, która okazała się być najdroższą pizzą w naszym życiu 😀

O: A właśnie! Jeżeli jesteście w Tromso i widzicie ulijechnazwa zawiera człon „Bakke” – uciekajcie! Nie wchodźcie tam! Bakke w tłumaczeniu na Polski to wzgórze. A wiadomo – to co dla Norwega jest wzgórzem – dla zwykłego Europejczyka jest Mt Everestem. My z Alicją wpuściłyśmy się w dzielnicę poprzecinaną „Bakke” ulicami i o mało nie umarłyśmy. Ja w każdym bądź razie byłam bliska czołgania się, a przynajmniej ciągnięcia twarzy po ziemi 😀

O: Oczywiście śmiejemy się, ale od tamtej pory człon „Bakke” sprawia, że podchodzę nieufnie do danej ulicy.

9
Wnętrze biblioteki w Tromso

1011

WP_20150720_012.jpg
Najdroższa pizza życia. Przynajmniej było dużo rukolii.

O: Wieczór spędziłyśmy w hostelu. Popijałyśmy piwko z Browaru Mack. Na zmianę milczałyśmy i rozmawiałyśmy. Ot taki odpoczynek.

A: Ostatni dzień pobytu w Tromsø spędziłyśmy jeszcze intensywniej. O ile poprzedniego dnia towarzyszyła nam raczej jesienna aura o tyle tego poranka świeciło cudowne słońce. I nie było zmiłuj nawet dla chorego Sklorza – postanowiłyśmy wejść na wzgórze Fløya (421 m n.p.m.) aby podziwiać stamtąd panoramę miasta. Istnieje możliwość wjechania na szczyt kolejką Fjellheisen, ale na pewno większą przyjemność odczuwa się po pokonaniu tej trasy pieszo. Co kilka minut zatrzymywałyśmy się, żeby zrobić zdjęcia i zdejmować albo zakładać, jak to było w przypadku Sklorza, coraz to inną część garderoby – w efekcie końcowym ja pokonywałam część trasy, w krótkim rękawku, a Ola była opatulana w czapkę i szalik 😉

O: Szlak na Fløya (Wnukowa cwaniara ma szwedzkie znaczki na klawiaturze i nimi szpanuje, więc choć raz sobie skopiuję jakąś fajną nazwę 😛 ) nie jest trudny. Wręcz łatwy i prowadzi przez zadbany las. Widoki z każdym przebytym metrem są coraz ładniejsze. Ale najlepszy ze wszystkiego jest finał – czyli panorama miasta widziana z góry.

IMG_2292IMG_2293IMG_2345IMG_2349DSC_2089DSC_2092IMG_2351IMG_2356IMG_2361

A: W drodze powrotnej postanowiłyśmy sobie skrócić trasę, ale jak to zwykle bywa w podobnych sytuacjach, zamiast skrócić drogę, wydłużyłyśmy ją o uwaga 5 km!

O: Zamiast skręcić w prawo, poszłyśmy w lewo. Odwieczny problem 😀 W ten sposób dotarłyśmy z powrotem do hostelu później niż planowałyśmy, dlatego na szybciora posiliłyśmy się owsianką, wypiłyśmy herbatę, po czym zarzuciłyśmy plecaki na plecy i wyruszyłyśmy dalej. Trochę się śmiałyśmy z tego, że z naszymi gabarytami korkujemy most 😀 No trudno. I tak szłyśmy najszybciej jak tylko potrafiłyśmy, bo było już późno, a chciałyśmy dojechać do Narvik i tam rozbić namiot.

WP_20150721_008WP_20150721_005WP_20150721_004

O: Tym razem miałyśmy dużo podwózek na krótkim odcinku 😀 Najpierw pomógł nam mężczyzna jadący z córką w góry.

A: Nie do końca ogarnęłyśmy dokąd w te góry, ale ponieważ jak widać na załączonym obrazku miałyśmy wypisane czarno na białym, że chcemy do Narvik myślałyśmy, że jedzie w naszym kierunku. Rozradowane wrzuciłyśmy plecaki do bagażnika i rozsiadłyśmy się na tyle auta. Już po chwili okazało się, że nie do końca ich góry są po drodze. Ale kierowca nie widział w tym żadnego problemu i powiedział, że powinnyśmy zmienić plany i pojechać z nimi, żeby zobaczyć absolutnie najpiękniejsze miejsce w Norwegii. Ok, gdybyśmy miały więcej czasu na powrót do domu to może przemyślałybyśmy tą propozycje, może nawet zdecydowałybyśmy się na zmianę trasy, ale w tamtym momencie zdecydowałyśmy się uprzejmie podziękować i poprosiłyśmy o wysadzenie nas w jakimś dobrym do dalszego łapania stopa miejscu. I tak wylądowałyśmy na tym oto przystanku autobusowym. Widoki były przecudne i chciałyśmy popstrykać kilka fotem, ale plany „popsuło” nam kolejne auto, a w nim dwóch kierowców w drodze na ryby 😀

WP_20150721_010

A: Ujechałyśmy z nimi bodajże godzinę, panowie wydawali się sympatyczni, ale byli niezwykle małomówni. Tak więc większą część jazdy sobie przemilczeliśmy 😉 Pod koniec wysadzili nas w miejscu, które miało być campingiem, ale okazało się być opustoszałym i wymarłym campingiem w dodatku z niemal zerową liczbą przejeżdzających pojazdów. Na domiar złego zaczęły nam dokuczać komary, więc perspektywa dłuższego stania w ogóle nam się nie uśmiechała. Zmobilizowałyśmy uśmiechy i spojrzenie godne kota ze Shreka i udało się. Najpierw auto nas bezczelnie minęło 😉 ale po chwili kierowca ruszony wyrzutami sumienia zawrócił i zdecydował się nas podrzucić kilkanaście km na najbliższą stację benzynową. Jak się okazało kierowca ten był kolejnym fotografem na naszej drodze (pamiętacie Toma, którego spotkałyśmy w Ramberg?) i akurat jechał na wyspę Senja.

O: I dotarłyśmy. Nie do Narvik, ale do Statoil. A Statoil przez cały czas naszej podróży stanowiło dla nas mniejsze, bądź większe schronienie. Krótkotrwałe lub długotrwałe miejsce odpoczynku, itd. Pożegnałyśmy się z Kennethem i poczłapałyśmy na stację zrobić sobie coś ciepłego do picia. Wrzątek, jak i zimna woda są w Norwegii zupełnie za darmo. Oczywiście miło jest się zapytać obsługi, czy można skorzystać z ekspresu i nalać sobie wody, ale jest to jedynie formalność. Zrzuciłyśmy z pleców plecaki, usiadłyśmy wygodnie na wysokich krzesłach przy oknie i trochę apatycznym wzrokiem spoglądałyśmy przed siebie. O ile dobrze pamiętam było grubo po 22:00. Ruch na ulicy praktycznie nie istniał. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że już wtedy traciłyśmy nadzieję, że dojedziemy do Narvik tego samego dnia.

O: Mimo wszystko postanowiłyśmy jeszcze powalczyć. Zawinęłyśmy manatki i  za chwilę już stałyśmy w jakimś rowie z wyciągniętymi łapami,  w pełni gotowości do łapania stopa. Nie było łatwo. Dopadła nas głupawka 😀 W ten sposób, w pięknej scenerii (Statoil mieścił się przy drodze przebiegającej przez gęsty las, słońce chyliło się ku zachodowi, więc niebo przybrało ciepłe, pomarańczowe barwy, no i ten zapach świeżości, który wyzwalał w nas poczucie wolności i wakacji!) norweskich jezior odganiałyśmy komary, śmiałyśmy się z zapadającego zmroku iii trochę łapałyśmy stopa 😀 W środku tego całego zamieszania wykrzyknęłam nagle: „ŁOŚ!!”. Alicja zaczęła się rozglądać dookoła, a ja wskazywałam palcem ciągle w to samo miejsce. Jeśli jeszcze nie wiecie, zobaczenie łosia w Norwegii było moim dużym marzeniem, niestety ciągle niespełnionym. W każdym bądź razie stałam tak i powtarzałam w kółko, że łoś, że zostajemy, że ja się nigdzie nie ruszam, bo tutaj są łosie!

A: Wyobraźcie sobie taką sytuację: godzina 22:30, okolice stacji benzynowej gdzieś na północy Norwegii, a Sklorz niemalże podskakuje z radości i krzyczy: „Łoś, łoś!”Rozglądam się jak głupia, wytężam wzrok a łosia ani widu ani słychu a w końcu to nie są jakieś małe zwierzątka i raczej ciężkie do przeoczenia. Dopiero po dłuższej chwili dogadałyśmy się, że Ola zobaczyła tylko znak z łosiem:D Ponieważ Sklorz zaparł się, że tego dnia już nigdzie się z tego miejsca nie rusza, nie pozostało nam nic innego jak poszukać dogodnego miejsca na rozbicie namiotu. Następnego dnia miałyśmy kontynuować naszego stopa do Narvik.

IMG_2369
I słynny znak Sklorza 🙂

IMG_2373

 

Jedna uwaga do wpisu “Lofoty – Tromsø-wrota Arktyki

Dodaj komentarz